niedziela, 24 lutego 2019

Tydzień miłości

Spotkaliśmy siebie.
W dniu, gdy wszyscy stanowiliśmy dla siebie obcych. Rzucaliśmy podejrzliwe spojrzenia, wydychaliśmy małomówne pomruki i szuraliśmy dłońmi po blatach stołów, żeby dać upust. Każdy swojemu.
Nie było duszno, ale powietrze stało się cięższe, gdy zamknąłeś drzwi za sobą. Ciszę rozerwał szelest ubrań, które wtargnęły do pomieszczenia, zmuszone za Tobą nadążyć.
Bardzo chciałam byś nie był prawdą. I oddał z powrotem mój spokój, który dobiegł końca, jeszcze zanim udało mi się go nazwać. Moje oczy zafascynowane Twoją materią. To zostało nazwane.
Pozbawiona możliwości wyboru, czy odejść, czy zostać, nawet nie miałam czasu Cię pokochać. To stało się mimochodem, znowu za szybko.

Więc zaczęliśmy się obserwować.
Ja pierwsza, zdziwiona. Ty po mnie, też z zaskoczeniem. Te zdziwienia zawisły wysoko, ale skryte na tyle, by nie widział ich nikt poza nami. Mieliśmy prywatę, z określonym czasem ważności. Wszystkie metry dzielące nas od siebie były przestrzenią odosobnioną. Dystans, jaki prowadził do nieodgadnionej krzyżówki. Zaczęliśmy pisać.

I podawać niewłaściwe odpowiedzi.
Choć byłam przekonana, że każda jest cenna na swój sposób. Dbałam o detale, ściskałam mocno emocje. Pod ścisłą kontrolą miało się udać. Nie było czasu, byś zajrzał do środka. Jedna z wyrzuconych odpowiedzi nie zagrała z innymi. Za daleko było do hasła, całość stopniowo wyrastała w śmieciach.
Odruchowo próbowałam wyciągnąć i uratować.

Stanęliśmy wtedy na osobnych ścieżkach.
Niewiele miały wspólnego, a wszelkie próby ściągnięcia Cię na moją spotykały się z murem. Za neutralnym uśmiechem, który posyłasz w nicość widzę już tylko jedno.

Pozostała kurtuazja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz