Spotkaliśmy
siebie.
W
dniu, gdy wszyscy stanowiliśmy dla siebie obcych. Rzucaliśmy podejrzliwe
spojrzenia, wydychaliśmy małomówne pomruki i szuraliśmy dłońmi po blatach
stołów, żeby dać upust. Każdy swojemu.
Nie
było duszno, ale powietrze stało się cięższe, gdy zamknąłeś drzwi za sobą.
Ciszę rozerwał szelest ubrań, które wtargnęły do pomieszczenia, zmuszone za
Tobą nadążyć.
Bardzo
chciałam byś nie był prawdą. I oddał z powrotem mój spokój, który dobiegł
końca, jeszcze zanim udało mi się go nazwać. Moje oczy zafascynowane Twoją
materią. To zostało nazwane.
Pozbawiona
możliwości wyboru, czy odejść, czy zostać, nawet nie miałam czasu Cię pokochać.
To stało się mimochodem, znowu za szybko.
Więc
zaczęliśmy się obserwować.
Ja
pierwsza, zdziwiona. Ty po mnie, też z zaskoczeniem. Te zdziwienia zawisły
wysoko, ale skryte na tyle, by nie widział ich nikt poza nami. Mieliśmy
prywatę, z określonym czasem ważności. Wszystkie metry dzielące nas od siebie
były przestrzenią odosobnioną. Dystans, jaki prowadził do nieodgadnionej
krzyżówki. Zaczęliśmy pisać.
I
podawać niewłaściwe odpowiedzi.
Choć
byłam przekonana, że każda jest cenna na swój sposób. Dbałam o detale,
ściskałam mocno emocje. Pod ścisłą kontrolą miało się udać. Nie było czasu, byś
zajrzał do środka. Jedna z wyrzuconych odpowiedzi nie zagrała z innymi. Za
daleko było do hasła, całość stopniowo wyrastała w śmieciach.
Odruchowo
próbowałam wyciągnąć i uratować.
Stanęliśmy
wtedy na osobnych ścieżkach.
Niewiele
miały wspólnego, a wszelkie próby ściągnięcia Cię na moją spotykały się z
murem. Za neutralnym uśmiechem, który posyłasz w nicość widzę już tylko jedno.
Pozostała kurtuazja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz